Zimna woda kocha Olę!

Kolejne sukcesy zapisała na swoim koncie Aleksandra Bednarek. Pływaczka UKS SMS 149 i studentka Politechniki Łódzkiej kolekcję swoich medali i pucharów powiększyła w Murmańsku, gdzie startowała w Mistrzostwach Świata oraz Pucharze Arktyki w Zimowym Pływaniu IISA. Zwyciężczyni ubiegłorocznego plebiscytu na najlepszą pływaczkę świata w wodach otwartych podzieliła się z nami wrażeniami i emocjami, jakie towarzyszyły jej przed, w trakcie i tuż po mistrzostwach. Zachęcamy do przeczytania tej wyjątkowej relacji. Naprawdę warto!

5 zdjęć
ZOBACZ
ZDJĘCIA (5)

Mój drugi sezon zimowego pływania kończę startem w The 3rd World Championship, 1st Arctic Cup IISA w Murmańsku. Bardziej doświadczeni zawodnicy mówili mi, że drugi rok pływania w zimnej wodzie jest najcięższy i muszę im przyznać rację. Dość wysoko zawiesiłam sobie poprzeczkę, a jednym z moich celów było pokonanie 1 kilometra w zimnej wodzie. To sprawiło, że bardzo często o tym myślałam i kiedy coś mi nie poszło na zimowym treningu to bałam się, że nie dam rady. To jednak normalne odczucie. Ważne jest, aby znaleźć sposób i przezwyciężyć swoje słabości. Mnie pomógł jeden z ulubionych cytatów z filmu Siła spokoju:. Nie rezygnuj z tego co kochasz, lecz znajdź miłość w tym co robisz – te słowa pomogły mi dotrzeć aż do Murmańska…

Kto w Polsce pomyślałby, że w piękne marcowe dni, gdy wiosna powoli zadomawia się w naszym kraju, grupa polskich pływaków uda się do dalekiego Murmańska na Mistrzostwa Świata oraz Puchar Arktyki w Zimowym Pływaniu IISA? Dokładnie 13 marca razem z Hanną Bakuniak, Piotrem Biankowskim, Leszkiem Naziemcem, Markiem Grzywą, Rafałem Domerackim, Tomaszem Lutkowskim, Remigiuszem Gołębiewskim, Krzysztofem Kubiakiem i Michałem Perlem oraz towarzyszącymi nam Dariuszem Bakuniakiem i Apolinarym Teleżyńskim na warszawskim lotnisku rozpoczęłam podróż do Murmańska. Tego dnia humor wszystkim dopisywał. Żyliśmy już zawodami, ale nie odczuwaliśmy jeszcze większego stresu. Było całkiem zabawnie, a ja i Rafał zostaliśmy mianowani śmieszkami grupy J. Po przejściu odprawy i wejściu do samolotu nie pozostało nam nic innego, jak zrelaksować się i odpocząć. Po dwugodzinnym locie dotarliśmy do Moskwy, na lotnisko Szeremietiewo. To ogromny obiekt lotniczy, więc żeby dostać się na odpowiedni terminal i przesiąść na samolot do Murmańska musieliśmy jechać czymś w rodzaju metra. Ta jazda zajęła nam ok. 3 minut, pozostałe formalności trochę dłużej… Z tą częścią podróży wiąże się trochę zabawna historia. Po przejściu kolejnej odprawy czekaliśmy w kawiarni na samolot i gasiliśmy pragnienie. Napojów mieliśmy dużo, gdyż w strefie bezcłowej w Warszawie kupiliśmy kilka butelek picia. Nie uwzględniliśmy jednak faktu, że przesiadając się nie będziemy mogli wnieść tego na pokład kolejnego samolotu. Nie chcąc zmarnować wcześniej nabytych napojów, wypiliśmy na lotnisku Szeremietiewo wypiliśmy wszystko. Nie muszę więc opowiadać, co było potem...

Z Moskwy do Murmańska lecieliśmy ok. dwie i pół godziny. Kiedy przygotowywaliśmy się do lądowania z góry było pięknie widać mnóstwo śniegu na ulicach, oszronione lasy i zamarznięte jeziora, a w nich unieruchomione statki. Kiedy dotarliśmy na miejsce było już ciemno. Na lotnisku było pełno śniegu, tylko pas startowy był odśnieżony. Na ziemię schodziliśmy po schodach przystawionych do samolotu, które dalej kierowały do autobusu w którym był taki ścisk, że kilka osób musiało zostać na zewnątrz i poczekać na kolejny. W środku było duszno, gorąco i niewygodnie. Na szczęście niewygody trwały krótko,  ponieważ pojazd podwiózł nas dosłownie 100 metrów, pod drzwi lotniska. Zajęło to może 10 sekund. Kiedy drzwi się otworzyły wszyscy zaczęli się śmiać. Następnie ten sam autobus podjechał po kilka osób czekających pod samolotem, który jak wcześniej znajdował się 100 m dalej... Na lotnisku w Murmańsku nie przechodziliśmy już żadnej odprawy. Zastaliśmy tam kilku wolontariuszy, którzy na nas czekali. Poszliśmy z nimi do busa, którym mieliśmy przejechać ok 40 km do hotelu. Pojazd okazał się być busikiem, którym jechaliśmy w 12 osób, trzymając bagaże na kolanach. Niemal cały czas jechaliśmy prosto, a skręciliśmy chyba jeden raz, na rondzie niedaleko centrum. Kiedy dojechaliśmy na miejsce jeden z wolontariuszy powiedział nam, abyśmy po wyjściu z pojazdu ustawili się w linii, ponieważ czeka tam na nas niespodzianka. Tak zrobiliśmy, a panie w pięknych, regionalnych strojach przywitały nas chlebem i solą, śpiewając, kłaniając się i tańcząc. Do hotelu Azimut weszliśmy przechodząc pod kwiecistą chustą. Było to miłe przeżycie, które zostanie w naszej pamięci. W hotelu czekała na nas kolejna niespodzianka, tym razem mniej przyjemna. W komunikacie informacyjnym zawodów było napisane, że opłaty za hotel i udział w zawodach możemy dokonać w dolarach. Na miejscu powiedziano nam jednak, że przyjmują jedynie ruble. Wielu z nas nie miało jednak tyle rubli, ponieważ w Polsce nie wszędzie była możliwość wymiany złotówek na tę walutę. Większość dokonała więc płatności kartą, ale jedynie za hotel, gdyż okazało, się, że nie można było dokonać opłaty startowej kartą zarejestrowaną w polskim banku! Kiedy szczęśliwie przeszliśmy przez proces zameldowania i rejestracji wybraliśmy się na spacer po mieście. Poszliśmy pod pomnik okrętu podwodnego Kursk, pod którym złożyliśmy kwiaty na cześć ludzi, którzy zginęli w słynnej katastrofie. Ciekawym miejscem w Murmańsku jest Alosza. To mogiła żołnierzy, którzy zginęli podczas obrony miasta 1941 roku. Niestety, nie widziałam go z bliska. Wpadliśmy natomiast na basen, aby zobaczyć jak wygląda. Pierwsze co zrobiłam to wyciągnęłam termometr i zmierzyłam temperaturę wody. Miała dokładnie 0 stopni, lecz to mnie zbytnio nie przeraziło. Gorzej było z wiatrem. Był dość silny, co potęgowało poczucie zimna. Kilka osób z teamu weszło się rozpływać. Ja jednak przed tego typu zawodami wolę trzymać ciepło. Miałam świadomość, że przede mną jest 7 startów, w tym planowany długo 1 kilometr. Obawiałam się więc, że wejście dzień wcześniej do zimnej wody obciążyłoby dodatkowo mój organizm. Po południu wróciliśmy do hotelu. Zostawiliśmy rzeczy i poszliśmy coś zjeść, ponieważ wieczorem czekała nas odprawa przed zawodami.

Pierwszego dnia mistrzostw startowałam na dystansie 200 m stylem dowolnym, 100 m stylem klasycznym oraz w sztafecie 4x50 m dowolnym. To był chyba najzimniejszy dzień. Temperatura powietrza wynosiła -7 stopni C, a woda nadal 0. Otuchy dodawało przebijające się przez chmury słońce. Każdy zawodnik posiadał swoją kartę, na której znajdowały się godziny poszczególnych procedur przygotowujących do startu. Czas pierwszy mówił o godzinie wejścia do szatni. Następnie szło się do poczekalni na swój start. Tam ustawiano nas w odpowiedniej kolejności i wyprowadzano do namiotów znajdujących się przy basenie. Kolumnę otwierali oraz zamykali wolontariusze niosący flagę . W namiocie był czas, aby przygotować sobie wszystkie potrzebne rzeczy i zostawić np. herbatę na „po starcie”, ponieważ na samej niecce basenu nie ma zbyt dużo miejsca na takie rzeczy. Następnie w kolejności zgodnej z numerem toru udawaliśmy się na start, gdzie sędzia podawał kolejne komendy. Pierwsza dotyczyła zdjęcia ubrań. Wtedy trzeba obserwować wszystkich zawodników i zdejmować płaszcz mniej więcej w tym samym czasie co inni, aby nie marznąć na mrozie. Następnie słychać komendę do wejścia do wody. Wówczas po drabinkach­­­­­ wchodzimy do wody i przyjmujemy pozycję startową. Ostatni etap to gwizdek do startu. Generalnie podczas tej procedury trzeba być czujnym i najlepiej przyjść trochę wcześniej na pierwszy etap. Zwracam na to uwagę, ponieważ sama prawie nie wystartowała na 100 m stylem klasycznym. Byłam wcześniej, jednak moja seria poszła do namiotu przed czasem. Dlaczego? Nie wiem. Nawet sędziom czasem zdarzy się jakiś błąd. Na szczęście popłynęłam kilka serii później, ponieważ był wolny tor. Cieszyłam się, że nie było z tym problemu. Sędzia szybko zareagował i dopuścił mnie do startu. Tego dnia w kategorii open stanęłam na pierwszym stopniu podium na 100 m stylem klasycznym oraz na drugim stopniu podium na 200 m stylem dowolnym i ze sztafetą 4x50 m stylem dowolnym. W tej ostatniej aparatura źle zatrzymała czas zawodnikom w drugiej serii. Zauważyliśmy jednak, że byliśmy szybsi. Zgłosiliśmy więc protest, udokumentowany transmisją z tych wyścigów. Sędzia przyznał nam rację i ostatecznie zostaliśmy złotą sztafetą tych mistrzostw. Ostatniego dnia zawodów ponownie odbyła się dekoracja sztafet na tym dystansie, na której staliśmy już na najwyższym stopniu podium. 

Kiedy zmęczeni wróciliśmy do hotelu, postanowiliśmy zostawić rzeczy i pójść coś zjeść. Była godzina 21 i wiele barów było zamkniętych. Trafiliśmy jednak do jakiegoś pubu, w którym chcieliśmy zamówić pizzę. W lokalu był jeden kelner, ale mówił po angielsku. Zaczęliśmy z nim rozmawiać i zamówiliśmy dwie zupy z kurczakiem, jedną pizzę z kurczakiem i dwie pizzę z salami. Zamówienie zostało przyjęte. Jednak za kilka minut przyszedł kelner i powiedział, że jeśli chcemy zupy z kurczakiem, to nie może zrobić pizzy z kurczakiem. Poprosiliśmy więc trzy pizzę z kurczakiem i byliśmy przekonani, że wkrótce uzupełnimy spalone kalorie. Po chwili wrócił jednak kelner i poinformował, że jest problem, gdyż może zrobić tylko jedną pizzę. Z uśmiechem popatrzyliśmy na siebie, podziękowaliśmy i poszliśmy szukać czegoś innego...

Później nadszedł dzień, który miałam w głowie od czterech miesięcy. Dzień startu na 1 kilometr w zimnej wodzie. Miałam już jeden taki start za sobą, ale czułam lekki stres. Byłam jednak zadowolona, że nie bałam się, a jedynie trochę stresowałam. Tego dnia opuściłam pokój patrząc w lustro i mówiąc do siebie z uśmiechem Let’s Get do it! Na pływalni wykutej w lodzie trzeba było być minimum 2,5 godziny przed startem, żeby wykonać weryfikację medyczną. Śmialiśmy się, że wszyscy najbardziej boją się właśnie tamtego gabinetu. Powodem była sytuacja z poprzedniego dnia, gdy nasza znajoma z Argentyny nie została dopuszczona do startu, ponieważ lekarzowi nie podobało się jej EKG. To była trochę dziwna sytuacja, gdyż ta dziewczyna jest bardzo doświadczoną pływaczką, mającą na swoim koncie wiele przepłyniętych lodowych kilometrów, w tym jeden na Antarktydzie. Ja wiedziałam, że mam dziwne EKG i bałam się, że mnie też nie dopuszczą, ponieważ nawet w Polsce lekarka nie chciała z początku wystawić mi pozytywnej opinii. Ciekawostką może być fakt, że u sportowców – szczególnie długodystansowców – wynik tego badania zazwyczaj odbiega od przyjętej normy. Wynika to z faktu, że mamy powiększoną lewą komorę serca co sprawia, że krew jest inaczej tłoczona. Czekając na weryfikację przed startem miałam więc pewne obawy. Siedziałam na ławce oczekując na swoją kolej, a kiedy weszłam do gabinetu, nie zdążyłam nawet dobrze się rozejrzeć i lekarka już przyłożyła do mojego czoła termometr, wyglądający jak pistolet. W tym momencie się przeraziłam, lecz kiedy już dotarło do mnie, że to tylko termometr pomyślałam: świetnie, teraz to na pewno ciśnienie mi skoczyło. Po pomiarze zrobiono mi EKG i osłuchano. Niesamowite były urządzenia, jakimi się posługiwano. Wszystko wyglądało jak z poprzedniej epoki. To była kolejna sytuacja, która uświadomiła mi, że Murmańsk to naprawdę miejsce odcięte od świata. Na szczęście kontrolę medyczną przeszłam bez przeszkód. Pozostało zregenerować się i czekać na swój start. W tym czasie czekaliśmy na tych, którzy płynęli wcześniej. Pomagaliśmy im się ogarnąć i pytaliśmy jak było? Jak się płynęło? Jaka jest woda? Kiedy przyszła kolej mojej serii opanowana poszłam na start. Moją osobą supportującą była jedna z naszych wolontariuszek. Pierwsze pięćset metrów popłynęłam tak jak chciałam, na długim, mocnym ruchu. Po połowie odczułam lekki kryzys. To normalna sytuacja w każdym sporcie, ale gdy długo płynie się w zimnej wodzie, to czuje się pewien dyskomfort spowodowany sztywnieniem mięśni. Ważne jest to, aby przez to przejść, bo takie kryzysy są stanem chwilowym. Kiedy zostało mi 200 metrów do końca zauważyłam, że zaczęła mnie doganiać płynąca na torze obok Victoria Mori. I wyprzedziła mnie o 0,29 setnych sekundy. Mój rezultat to 13.49.33, co dało mi szóstą pozycję wśród kobiet. To był dla mnie ważny element tego wyścigu, ponieważ zdałam sobie sprawę, że Victoria wygrała ze mną doświadczeniem. Miała o wiele więcej przepłyniętych lodowych kilometrów i jej organizm zupełnie inaczej reagował na taką wodę. Ja bardzo chciałam, ale nie byłam już w stanie mocniej ruszyć ręką w tej temperaturze. Przekonało mnie to, że każdy trening w zimnej wodzie pozwala zahartować się jeszcze bardziej i przybliża do kolejnego sukcesu. Na mecie wolontariuszka nałożyła mi płaszcz i poszła ze mną do ciepłego pomieszczenia. Kiedy tam dotarłyśmy, zostawiła mnie pod opieką innych ludzi, którzy nakładali na zawodników ręczniki nasączone ciepłą wodą. Kiedy organizm powoli zaczynał dochodzić do siebie, mogliśmy wejść do sauny. Tego dnia pierwszy raz piłam gorącą herbatę siedząc w saunie.

Po zakończeniu wszystkich startów udaliśmy się do hotelu. Zostawiliśmy rzeczy, zjedliśmy i przebraliśmy się i a później poszliśmy na ceremonię, kończącą drugi dzień zawodów. Na początku wszyscy zawodnicy zebrali się w holu hotelu Azimut, aby przygotować się do parady. Kiedy już wszystko było gotowe po kolei wyczytywano nazwy państw, których reprezentanci mieli być prezentowani. Kiedy nadeszła kolej Polski, weszliśmy po schodach na długą scenę i ujrzeliśmy wokoło tłum ludzi. W Polsce chyba nigdy nie widziałam takiej publiczności na zawodach pływackich. Szliśmy po scenie ok. 50 m i machaliśmy do ludzi. Za nami, na ogromnym telebimie była wyświetlana flaga Polski. Na chwilę przystanęliśmy na rozszerzeniu sceny, gdzie fotoreporterzy robili zdjęcia. Chwilę później opuściliśmy scenę i resztę parady oglądaliśmy już z drugiej strony. Reprezentację rosyjską prezentowano miejscowościami. Później był koncert, tańce i inne występy. Nad sceną rozprzestrzeniały się fajerwerki. Całość robiła duże wrażenie. Tego wieczoru odbyła się również dekoracja zawodników płynących na 1 km. Ogłoszono również oficjalnie, że gospodarzem kolejnych mistrzostw świata będzie Polska, a zawody odbędą się w Katowicach.

Ostatniego dni rywalizacji musiałam wstać wcześnie, ponieważ płynęłam w pierwszej konkurencji na 50 m stylem klasycznym. Kiedy wyjrzałam przez okno zobaczyłam jedynie mgłę i sypiący z nieba śnieg. Spakowałam się, zjadłam śniadanie i pojechałam busem na lodową pływalnię. Pogoda naprawdę była niesamowita, a lecące z nieba płatki śniegu dodawały dodatkowego uroku. Kiedy przyszła kolej mojego startu, stanęłam przed drabinką i spojrzałam na drugi koniec basenu. Miałam okazję płynąć w pierwszym wyścigu, więc całą powierzchnię wody pokrywała pierzyna ze śniegu. Płynęło mi się dobrze, jednak nie pobiłam swojego rekordu życiowego. Może zmęczenie powoli zaczęło dawać się we znaki? Okazało się jednak, że w końcowej klasyfikacji zajęłam drugie miejsce. Ten wynik nie mógł mnie jednak zdekoncentrować, ponieważ przed sobą miałam jeszcze dwa starty, na 50 m stylem dowolnym oraz 4x250 m dowolnym. Do kolejnego miałam jeszcze sporo czasu. Zauważyłam wówczas, że poza granicami basenu jeździ jakiś człowiek z zaprzęgiem psów Haskich. Były przeurocze. Śmialiśmy się potem, że tak wygląda Murmańska taksówka.

Sprinty kraulem nigdy nie były moją koronną konkurencją, jednak nie będę ukrywała, że bardzo lubię czasem wystartować na takim dystansie. Tak dla sprawdzenia samej siebie. Takie starty też są potrzebne, ponieważ wzbogacają nas o doświadczenie, którego nikt już nie zabierze. Dlatego nie bójmy się podejmowania nowych wyzwań! Ten start ukończyłam na szóstej pozycji. Bardzo ważnym i pełnym emocji momentem tego dnia były wyścigi sztafetowe na dystansie 4x250 m stylem dowolnym. Nasz skład był następujący: Michał Perl, Hanna Bakuniak, ja i Remigiusz Gołębiowski. Mieliśmy płynąć w drugiej serii. Wszyscy byliśmy bardzo skupieni. Zdawaliśmy sobie sprawę, że startujemy z mocnymi ekipami z Niemiec, Rosji czy Holandii, jednak to oni się nas bali, gdyż pokazaliśmy swoją siłę już pierwszego dnia, podczas sztafety 4x50 m dowolnym. Przed startem kilka osób pytało nas nawet, w jakim składzie popłyniemy. Trzeba jednak pamiętać, że 250 metrów to zupełnie inny dystans do przepłynięcia w takiej wodzie, ponieważ z każdym metrem nasze odczucia mogą się zmieniać. Nie byliśmy zatem zbyt pewni siebie, ale nie zjadał nas strach. Czuliśmy spokój i opanowanie. Na pierwszej zmianie popłynął Michał, potem Hania, następnie ja, a na końcu Remek. Wyścig był niesamowity. Przez pierwsze 250 m goniliśmy Holendrów, następnie zaczęliśmy ich wyprzedzać, a pod koniec oni nas doganiali. Do mety dotarliśmy jednak przed nimi, zdobywając srebrny medal. Wyprzedziła nas tylko drużyna niemiecka. To był ostatni start na tych mistrzostwach. Po zakończonym wyścigu weszliśmy do balii z gorącą wodą. Siadając w niej mieliśmy poczucie, że daliśmy z siebie wszystko. Kiedy odpoczęliśmy i przebraliśmy się, poszliśmy na dekorację oraz uroczyste zamknięcie zawodów. Miało to miejsce w sali koncertowej Laplandii. To taki obiekt sportowy, znajdujący się przy basenie. Tego wieczoru dekoracje zawodników były przeplatane różnymi występami. Raz grała orkiestra, potem tańczył zespół ludowy, następnie śpiewał chór marynarki wojennej. W tle był odtwarzany film z zawodów.

Mistrzostwa to jednak nie tylko rywalizacja, ale również nowe znajomości. W trakcie zawodów trochę rozmawiamy, jednak w drodze na start lub po wyścigu nie ma na to zbyt wiele czasu. Można to nadrobić dopiero podczas gali kończącej rywalizację. Można wówczas wspólnie usiąść przy stole lub porozmawiać na stojąco. Tym razem ciekawa rozmowa nawiązała się między mną, Piotrem i Irlandczykiem Gerem Kennedym. Zauważył on na mojej szyi buf, który dostałam od Bogusia Ogrodnika. Widnieje na nim mapa Korony Oceanów oraz Korony Ziemi. Kennedy powiedział, że gdy pierwszy raz zobaczył zdjęcie Bogusia obrazujące Koronę Oceanów, zainspirowało go to do tego, aby utworzyć Ice Seven, czyli Koronę Lodu. By ją zdobyć należy przepłynąć lodową milę na każdym kontynencie. Tego wieczoru podarowałam mu bufa na pamiątkę, a od jego koleżanki otrzymałam irlandzką czapeczkę. Wraz z resztą grupy wróciliśmy do hotelu ostatnim autobusem i poszliśmy do Irish Pubu. Tego dnia Irlandczycy świętowali Dzień Świętego Patryka. Jeśli kiedykolwiek będziecie w tamtych okolicach, to właśnie w tamtym barze, wśród wielu walut znajdziecie 10 zł z polskim wpisem. To nasz.

Czas spędzony w Murmańsku miło wspominam, jednak cieszyłam się z powrotu do domu. Podczas pakowania nie wszystkie trofea zmieściły się nam do walizek, więc całą drogę wracaliśmy z pucharem za sztafetę w ręku J. Na lotnisko wyruszyliśmy autokarem 18 marca. Do Moskwy lecieliśmy z naszymi zagranicznymi znajomymi. Mieliśmy ok. 20 minut opóźnienia, ponieważ samolot z Murmańska miał przymarznięte lotki i trzeba było je odmrozić. W Moskwie wszyscy rozdzieliliśmy się po różnych terminalach. Ze względu na opóźnienie wcześniejszego samolotu, nie czekaliśmy bardzo długo na lot do Warszawy, który przebiegł spokojnie. Do domów wróciliśmy więc bez większych problemów. Następnego dnia w Internecie ukazała się klasyfikacja medalowa z zawodów. Ta wieść przyniosła kolejne poczucie dumy, gdyż Polska z 13 medalami w zajęła pierwsze miejsce w kategorii open!

Jeśli chcielibyście zagłębić się w lodowy świat lodowo-zimowych Pływaków, wszystkie wyniki znajdziecie klikając w link: murmanskiceswimming.ru/start/

 

Polecane aktualności

Pamiętamy i będziemy pamiętać! 84. rocznica Zbrodni Katyńskiej

Tomasz Walczak / BRP

„Piąta rano. Od świtu dzień zaczął się szczególnie. Wyjazd karetką więzienną w celkach (straszne!).… więcej

Rusza akcja "5 dla Ziemi"

MM / KS

Organizatorami tej charytatywnej inicjatywy z okazji zbliżającego się Dnia Ziemi (22 kwietnia) są… więcej

Kwiaty na imieniny Marszałka. Łodzianie złożyli hołd Józefowi Piłsudskiemu

Tomasz Walczak / BRP

Dochowując corocznej imieninowej tradycji członkowie Społecznego Komitetu Pamięci Józefa… więcej

Łódź na konferencji inaugurującej projekt „Partnerstwo: Środowisko dla Rozwoju”

MM / KS

Wydarzenie zostało zorganizowane pod egidą Ministerstwa Klimatu i Środowiska. więcej

Międzynarodowy Dzień Kobiet. Łódź pamięta o kobietach-bohaterkach

Tomasz Walczak / BRP

Z okazji Międzynarodowego Dnia Kobiet przed pomnikiem-ławeczką Haliny Szwarc-Kłąb przedstawiciele… więcej

Kontakt