Pożegnanie Ryszarda Szurkowskiego

W Wierzchowicach odbył się pogrzeb Ryszarda Szurkowskiego. Prezentujemy dwa teksty poświęcone postaci mistrza napisane przez Mariusza Gossa i Marka Kondraciuka.

foto M. Goss
Wieniec w barwach miasta na grób Ryszarda Szurkowskiego
7 zdjęć
foto M. Goss
Archiwum Wyścigu Solidarności foto Paweł Krężołek
Archiwum Wyścigu Solidarności
ZOBACZ
ZDJĘCIA (7)

W Wierzchowicach koło Świebodowa na Dolnym Śląsku pożegnaliśmy najwybitniejszego polskiego kolarza w historii Ryszarda Szurkowskiego, dwukrotnego wicemistrza olimpijskiego, mistrza i wicemistrza świata, czterokrotnego zwycięzcę Wyścigu Pokoju. W latach 70., gdy odnosił największe sukcesy, był ikoną sportu. Dorośli po pracy, a dzieciaki po szkole biegli do domów, żeby usłyszeć charakterystyczny hejnał Wyścigu Pokoju, a potem kolejny meldunek z trasy. I jakaż była radość, gdy usłyszeli, że Szurkowski ucieka. A potem w czarno-białych telewizorach obserwowali ostatnie kilometry, który relacjonował łodzianin Bogdan Tuszyński zaczynając „halo, tu helikopter, halo tu helikopter, widzę uciekającą grupę kolarzy, na czele biało-czerwone koszulki”. I ten helikopter leciał też nad Łodzią, bo zwyczajem było, że jeśli wyścig kończył się w Warszawie, w naszym mieście rozgrywano przedostatni finisz. Na stadionie ŁKS, gdzie kończyły się etapy Wyścigu Pokoju trybuny były wypełnione. Potem pan Ryszard był szkoleniowcem i wraz z podopiecznymi przyjeżdżał do Łodzi na Wyścig Solidarności i Olimpijczyków. Wreszcie na tę samą imprezę wpadał do naszego miasta jako gość honorowy tej imprezy. W 2013 roku doszło do wzruszającego spotkania dwóch mistrzów Polski w przełajach: łodzianina Henryka Czyża, który zdobył tytuł w 1948 roku i Ryszarda Szurkowskiego z 1968 roku. Łączyło ich to, że zanim zawieszono im na piersiach złote medale, nikt ich wcześniej nie znał w peletonie. A potem obydwaj startowali w Wyścigu Pokoju.

Na pogrzeb do Wierzchowic przyjechali przedstawiciele środowisk kolarskich z całego kraju. Na grobie wśród kwiatów, znalazł się wieniec od Prezydent Miasta Łodzi. (tekst: Mariusz Goss).

Ryszard Szurkowski, kolarz wszech czasów. Spełniał polskie marzenia

 Na końcu ulicy Erazma Ciołka, idąc od Górczewskiej, z dala rzuca się w oczy czerwony szyld „Rowery”. Dopiero gdy dochodzę bliżej widać dopisek mniejszymi literami „R. Szurkowski”. Klientów wita umieszczony na drzwiach plakat z dobrze mi znaną sylwetką idola z dzieciństwa. Wewnątrz na ścianach wiszą fotografie polskiego kolarza wszechczasów z lat jego triumfów, ale promocja właściciela sklepu jest zaskakująco dyskretna. Ryszard Szurkowski „nie gra swoim nazwiskiem”, jak można by oczekiwać. Widać pozostał skromny.

 Sklep w warszawskiej dzielnicy Koło, której nazwa budzi wśród kibiców jednoznaczne skojarzenia, nie jest wielki, ale natychmiast spostrzegam, że świetnie zaopatrzony. Niczego tu nie brakuje. Uderza nienaganny porządek na półkach i w niewielkim serwisie, gdzie uwija się pracownik. – Pana Ryszarda nie ma, rzadko tu bywa – odpowiada na moje pytanie.

Klienci oczekujący na naprawę są częstowani kawa i herbatą. Firma dba o markę. Widać tu rękę gospodarza. ­– Raczej gospodyni, bo sklep prowadzi żona – mówi mi kilka godzin później Ryszard Szurkowski, kiedy na początku naszej rozmowy dzielę się z nim swoją refleksją.  – Mam sklep od dawna i chcę go mieć nadal. Pyta pan, czy to symbol moich związków z kolarstwem, sentymenty? Może tak…

 69-letni Ryszard Szurkowski jest na emeryturze, ale nie zwolnił tempa w swoim peletonie. Działa w zarządzie Polskiego Komitetu Olimpijskiego, w Towarzystwie Olimpijczyków Polskich, współpracuje z kolarzami i kolarkami, ostatnio dzielił się swoją wiedzą z Magdaleną Sadłecką i Mają Włoszczowską. Mistrz ma też mnóstwo innych zajęć, a w wolnych chwilach wsiada na rower i mocno kręci, rekreacyjnie, dla podtrzymania wciąż świetnej formy. Kibicuje także naszym kolarzom.

– Michał Kwiatkowski, Rafał Majka to już gwiazdy z pierwszej linii peletonu – mówi Ryszard Szurkowski. – Mają charakter, ale na tym poziomie nie sposób go nie mieć. Wielu okrzyknęło ich już następcami Szurkowskiego i Szozdy więc kibice będą teraz od nich dużo wymagać.

Zanim przejdziemy do wspomnień wicemistrz olimpijski w drużynie z Monachium 1972 i Montrealu 1976, indywidualny mistrz świata z Barcelony 1973 i wicemistrz z Montrealu 1974, mistrz w drużynie z Granollers 1973 i Mettet 1975 oraz czterokrotny zwycięzca Wyścigu Pokoju 1970, 1971, 1973, 1975 rzuca swoje spojrzenie na współczesne kolarstwo. – Jeśli nie zmienią się zasady rozgrywania wyścigów etapowych to kolarstwo stanie się potwornie nudne – mówi Ryszard Szurkowski. – W innych dyscyplinach zmienia się regulaminy, ożywia je, wprowadza nowe konkurencje. W wielkich tourach kolarskich natomiast pięciogodzinne tasowanie peletonu staje się nie do oglądania. Nie ma gotowej recepty, ale może zamiast rywalizacji drużyn, w których „armia” wojowników pracuje na lidera trzeba wprowadzić coś nowego?

Zmorą kolarskich wyścigów jest doping. – Na trasach często jeszcze brylują oszuści, ale to się kiedyś musi skończyć – mówi przekonująco Ryszard Szurkowski. – Trzeba z nimi walczyć, nie odpuszczać, nie liberalizować przepisów lecz przeciwnie, zaostrzać. Już widać efekty, bo wpadek jest mniej. Lance Armstrong startował w jednym wyścigu na rok, wygrywał Tour de France z łatwością, a na mistrzostwa świata zwykle nie jeździł. To było podejrzane, ale długo nikt nie odważył się „zburzyć pomnika”.

Dłuższy czas rozmawiamy o współczesnym kolarstwie, ale intuicyjnie czuję, że obaj zmierzamy do wspomnień z lat młodości. Któż nie lubi wracać do pięknych czasów…

Kiedy pytam o pierwszy rower Ryszard Szurkowski wyraźnie ożywia się. – To była, jak wówczas mówiliśmy „kolarka”, czeski favorit, składałem na niego grosz do grosza wiele miesięcy – przywołuje z pamięci okruchy wspomnień król peletonu. – Nie potrafiłem go dobrać i przy wzroście 173 centymetry kupiłem z ramą dla faceta mierzącego 185. To jednak nie było ważne. Miałem siedemnaście lat, ale nie myślałem jeszcze o karierze sportowej. W mojej rodzinnej wsi Świebodowie trudno było zebrać drużynę piłkarską, więc wolałem dyscyplinę w której sam zależę od siebie i nie potrzebuję partnerów. W każdej wolnej chwili wsiadałem więc na rower i kręciłem ile sił. Grałem trochę w siatkówkę, w ręczną, w ping ponga, ale na boisku i przy stole nie czułem się tak dobrze jak w towarzystwie wiatru na szosie – dodaje poetycko pan Ryszard.

W prawdziwym wyścigu „Bibi”, bo tak nazywali go koledzy,  wystartował dopiero w wieku 20 lat, jako zawodnik LZS Milicz. Podczas służby wojskowej startował w barwach Radomiaka, ale pierwsze sukcesy przyszły po powrocie do cywila i przejściu do Dolmelu Wrocław, w którym spędził najlepszych dziesięć lat swojej kariery (1968-1978).

– Do poważnego zajęcia się kolarstwem zainspirował mnie, jak chyba wszystkich kolarzy z mojego pokolenia, oczywiście Wyścig Pokoju – mówi Ryszard Szurkowski. – Kilka lat po sukcesach Stanisława Królaka pojawili się kolejni świetni kolarze: Staszek Gazda, Bogusław Fornalczyk, Jan Kudra i byli dla nas wzorcami. Każdy chłopak chciał ścigać się tak, jak oni.

Wyścig Pokoju to była impreza wielkiego paradoksu. Z jednej strony na wskroś propagandowa, wykreowana przez „Trybunę Ludu”, „Rude Pravo” i „Neues Deutschland”, przepełniona nachalnymi treściami politycznymi. Z drugiej jednak niosąca spontaniczne emocje sportowe na niebywałą skalę, przewyższającą nawet „małyszomanię”, która przetoczyła się przez Polskę wiele lat później. Wyścigiem Pokoju żyli dosłownie wszyscy, od wnuków po dziadków. W godzinach zakończenia etapów pustoszały ulice, bo cały naród zasiadał przed biało-czarnymi telewizorami i tranzystorami „Szarotka”, aby kibicować naszym. Wzdłuż trasy w Łodzi kolarzom towarzyszył szpaler kibiców, a finisz na stadionie ŁKS oglądało po 40 tysięcy widzów. To były autentyczne przeżycia wywoływane przez sport, a nie przez propagandę. Największa postacią Wyścigu Pokoju był Ryszard Szurkowski, który wygrał go 4 razy. „Naszego Ryśka” kochała cała Polska.

– To był narodowy szał – wspomina Ryszard Szurkowski. – Wyścig Pokoju tworzył kolarzy. Każdy chciał być w drużynie narodowej. Mieliśmy wielu znakomitych kolarzy, którym jednak nie dane było wystartować w majowej imprezie i mimo innych sukcesów pozostali mniej znani. Kiedy wygrywaliśmy Polskę ogarniała euforia. Ćwierć wieku po zakończeniu wojny konteksty z nią związane były bardzo silne. Ludzie, którzy pamiętali okupację byli jeszcze młodzi w sile wieku. Jedni największą satysfakcję mieli, kiedy wygrywaliśmy z Rosjanami, inni kiedy pokonaliśmy Niemców, a najlepiej jak jednych i drugich. Wygrywając spełnialiśmy marzenia Polaków.

Dla kronikarskiej poprawności należy wymienić trenerów pod okiem których Ryszard Szurkowski realizował się w sporcie: Ryszarda Swata, Mieczysława Żelaznowskiego, w kadrze legendarnego Henryka Łasaka i Karola Madaja, ale to nie oni kreowali mistrza lecz on ich. Profesor dziennikarskiego fachu red. Bogdan Tuszyński nazwał Ryszarda Szurkowskiego genialnym samoukiem i trafił w sedno. Talent, pracowitość, niezwykłe „zdrowie” i dar oceny sytuacji w peletonie tworzyły kolarza, który nie potrzebował trenera, aby wygrywać.

– Rysiek był przede wszystkim wspaniałym strategiem – ocenia Mieczysław Nowicki, kolega z kolarskich tras, z reprezentacji, który wraz z Ryszardem Szurkowskim zdobył m.in. drużynowe mistrzostwo świata w Mettet 1975 i olimpijskie srebro w Montrealu 1976. – Cenię go między innymi za to, że choć był niekwestionowanym liderem, to potrafił również przyjąć rolę drugoplanową. Tak było podczas wyścigów Dookoła Szkocji i Dookoła Nadrenii, które ja wygrałem, a Rysiek wraz z innymi kolegami wspaniale mnie wspierał.

Ryszard Szurkowski był sportowcem nie budzącym kontrowersji. Skromny, inteligentny, prowadzący sportowy tryb życia, nie wywołujący skandali obyczajowych, człowiek sukcesu, cieszył się powszechną sympatią. Między wierszami publikacji prasowych przewijał się jednak konflikt wielkiego mistrza z pretendującym do takiego miana, młodszym o 4 lata Stanisławem Szozdą.

– Media nie były jeszcze tak drapieżne, jak teraz, ale dziennikarze mieli najwyraźniej potrzebę wykreowania konfliktu – ocenia Ryszard Szurkowski. – Przenikało to do szefów polskiego kolarstwa. Po jednym z wyścigów wyczułem sugestię, że oczekują zmiany lidera. W istocie jest tak, że w każdej grupie najlepsi musza się kiedyś zetrzeć. Nasza rywalizacja toczyła się jednak w granicach normy. Obaj ze Staszkiem przyjmowaliśmy ją jako coś oczywistego. Pamiętam, jak podczas któregoś wyścigu mieszkaliśmy w jednym pokoju i śmialiśmy się czytając w gazecie, jak to między nami zgrzyta.

Stanisław Szozda zmarł po ciężkiej chorobie 23 września 2013. Pięć dni później na wrocławskim cmentarzu Osobowickim Ryszard Szurkowski żegnał go takimi słowami: – Kiedy byłem u Staszka w szpitalu powiedziałem mu, że media wspominają nasz wspaniały sukces z mistrzostw świata w Barcelonie. Powiedział, że wie. Otworzył gazetę na stronie z tym artykułem, wziął długopis i napisał „niczego nie żałuję Rychu, naprawdę niczego nie żałuję”. Jeśli mogę prosić – pożegnajmy Go brawami…

Ryszard Szurkowski odniósł wiele sukcesów, ale nigdy nie dążył do nich za wszelką cenę, „po trupach”. W 1970 został uhonorowany przez UNESCO nagroda Fair Play. Podczas mistrzostw Polski oddał swój zapasowy rower najgroźniejszemu rywalowi Zygmuntowi Hanusikowi, który zdobył na nim złoto. Szurkowski nie stanął nawet na podium, bo kiedy na trasie pojawiły się kłopoty ze sprzętem był już bez szans.

Po zakończeniu kariery sportowej  absolwent wrocławskiej AWF pozostał w kolarstwie. Kiedy śledzi się jego życiorys rysuje się obraz człowieka wciąż poszukującego nowych wyzwań, skutecznego, odnoszącego sukcesy, ale nie budującego swojej trwałej pozycji. Trenerem reprezentacji Polski był przez 4 lata (1984-1988) i doprowadził Lecha Piaseckiego do triumfu w Wyścigu Pokoju, tytułu mistrza świata, a drużynę do srebra olimpijskiego w Seulu 1988. Później założył pierwszą w kraju grupę zawodową Exbud Kielce, ale pozostał przy niej tylko rok. Dwa lata był szefem grupy w kolarstwie górskim MTB Hals Team, której gwiazdą była Maja Włoszczowska. Pracował w PZKol., najpierw jako szef wyszkolenia, a później przez rok jako prezes (2010-2011). W latach 1985-1989 był bezpartyjnym posłem na Sejm.  W Warszawie założył KS Szurkowski, w którym szkolił plejadę znakomitych kolarzy m.in. Dariusza Banaszka, Grzegorza Gwiazdowskiego, Piotra Przydziała i Piotra Wadeckiego. Pisał także felietony do magazynu „Rowertour”.

– Najogólniej mówiąc rzadko trafiałem na ludzi, którzy podzielali moje wizje, a kiedy dostrzegałem, że nie mamy wspólnego języka i nie osiągnę zamierzonego celu odchodziłem – podsumowuje Ryszard Szurkowski. – Tak było w Polskim Związku Kolarskim, gdzie działacze co innego mówili i co innego robili.

Aktywny emeryt Ryszard Szurkowski, kawaler Krzyża Komandorskiego z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski  sprawia wrażenie człowieka spełnionego. Narzucił sobie nowe tempo życia i dzięki świetnej formie sportowej utrzymuje je. Dla milionów polskich kibiców na zawsze jest symbolem sportowych uniesień o jakich marzy się, będąc dzieckiem.( tekst: Marek Kondraciuk)

Polecane aktualności

10. rocznica kanonizacji Papieża-Polaka

Patryk Wacławiak / BAM

W 10. rocznicę kanonizacji Świętego Jana Pawła II – pamiętamy o Honorowym Obywatelu Miasta Łodzi.… więcej

Pamiętamy i będziemy pamiętać! 84. rocznica Zbrodni Katyńskiej

Tomasz Walczak / BRP

„Piąta rano. Od świtu dzień zaczął się szczególnie. Wyjazd karetką więzienną w celkach (straszne!).… więcej

Rusza akcja "5 dla Ziemi"

MM / KS

Organizatorami tej charytatywnej inicjatywy z okazji zbliżającego się Dnia Ziemi (22 kwietnia) są… więcej

Kwiaty na imieniny Marszałka. Łodzianie złożyli hołd Józefowi Piłsudskiemu

Tomasz Walczak / BRP

Dochowując corocznej imieninowej tradycji członkowie Społecznego Komitetu Pamięci Józefa… więcej

Łódź na konferencji inaugurującej projekt „Partnerstwo: Środowisko dla Rozwoju”

MM / KS

Wydarzenie zostało zorganizowane pod egidą Ministerstwa Klimatu i Środowiska. więcej

Kontakt