Wpław wokół Manhattanu

Zawodniczka UKS SMS 149, studentka Politechniki Łódzkiej Aleksandra Bednarek z regularnością szwajcarskiego zegarka zapisuje na swoim koncie kolejne fantastyczne wyczyny pływackie. W ubiegłym roku jako pierwsza Polka pokonała wpław kalifornijski Kanał Catalina, później z sukcesami startowała w Murmańsku, gdzie wzięła udział w Mistrzostwach Świata oraz Pucharze Arktyki w Zimowym Pływaniu IISA. Tego lata opłynęła natomiast nowojorski Manhattan. Poniżej zamieszczamy jej relację z 20 Bridges Swim, czyli pływackiego maraton wokół amerykańskiej metropolii. Przyjemnej lektury!

Aleksandra Bednarek
3 zdjęcia
Aleksandra Bednarek
Aleksandra Bednarek
Aleksandra Bednarek
ZOBACZ
ZDJĘCIA (3)

- Mogę się tylko domyślać, że chcielibyście wiedzieć, ile to było kilometrów?! Odpowiedź brzmi: 46,5! Ten dystans początkowo może wydawać się spory, jednak nie było aż tak źle, ponieważ maraton był rozgrywany w rzece. Trochę z prądem, trochę pod prąd i po 7 godzinach, 7 minutach i 34 sekundach dotarłam do mety. Ale po kolei…

W Nowym Jorku pojawiłam się cztery dni przed przeprawą, żeby zaaklimatyzować się w nowym miejscu. Odprawa po lądowaniu poszła sprawnie, więc szybko dotarliśmy do hotelu. Dotarliśmy, ponieważ do USA poleciałam z ciocią i jej rodziną, więc było nam znacznie raźniej. Spokojnie być nie mogło i już pierwszego dnia, a w zasadzie pierwszej nocy mieliśmy małą przygodę. Położyliśmy się spać ok. północy, a trzy godziny później obudził nas alarm przeciwpożarowy i dobiegający z głośnika komunikat „fire attention”. Nie zastanawiając się zbyt długo rozpoczęliśmy ewakuację. Chyba wszyscy poczuliśmy lekki przypływ adrenaliny, która pozwoliła nam na szybkie zejście schodami z 29 piętra. Po wyjściu na zewnątrz ujrzeliśmy strażaków opartych o wozy. Nie wyglądali na przejętych, więc poczuliśmy ulgę. Pożaru nie było, jednak mimo to musieliśmy przez jakiś czas pozostać przed budynkiem. W końcu wróciliśmy do pokoju, ale już windą i wreszcie mogliśmy odpocząć po podróży.

Przez kilka dni trenowałam na basenie na East 54 i trochę zwiedziłam Manhattan. Wraz z resztą ekipy weszliśmy m.in. na Top of the Rock, jeden z wyższych budynków, mający 259 metrów wysokości. Wchodziłam tam z nadzieją, że zobaczę całą trasę 20 Bridges Swim. Widziałam jednak tylko jej początek i chyba dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że mam kawał drogi do przepłynięcia…

Na dzień przed zawodami umówiliśmy się z kilkoma pływakami mającymi wziąć udział w maratonie na wspólny trening przy Brighton Beach. Plaża znajdowała się na Brooklynie, więc pojechałam tam metrem. Na miejscu poznałam Kerry Yonushonis, Boba Tarra, Alessandrę Cimę oraz zawodnika z Chin, który podpisał się literami swojego alfabetu, więc mówiliśmy na niego Chineese Men. Później dowiedzieliśmy się, że nazywał się Suwei Chen. Przepłynęliśmy wzdłuż plaży, docierając do Coney Islan, czyli półwyspu wysuniętego w głąb Oceanu Atlantyckiego. Słynie on z szerokiej piaszczystej plaży oraz parków rozrywki. Kiedy wyszliśmy z wody dostałam od Aleksandry wstążkę, z której robi się bransoletkę, wiąże się ją na trzy supełki a przy robieniu każdego supła wypowiada się jedno życzenie. Potraktujcie to jako ciekawostkę, ponieważ wstążki te są tradycyjną pamiątką z Salvadoru  w brazylijskim stanie Bahia. Na wstążce widnieje napis „Lembeanca dosenhor do bpnfim da bahi”, co oznacza „Pamiątka z kościoła Pana Dobrej Śmierci z Bahia”.

Po treningu nie pozostało mi nic innego, jak tylko odpocząć i przygotować się do startu. Po południu poszłam do sklepu, aby kupić wszystkie rzeczy potrzebne na przeprawę. Po powrocie do hotelu zaczęłam się pakować, a wieczorem zrobiłam krótką odprawę moim towarzyszom, którzy pierwszy raz mieli uczestniczyć w takich zawodach. Kiedy opowiadałam wujkowi i Kubie o moim planie płynięcia, zatrzymaliśmy się przy punkcie, w którym napisałam, że jeśli będzie mi się wydawało, że ze zmęczenia nie dam już rady, to zamiast wyciągać mnie od razu z wody mają mnie zmotywować do dalszego wysiłku i dać trochę czasu na przemyślenia. Ten podpunkt pisałam w oparciu o słowa Bogusia Ogrodnika, który rok wcześniej przed przeprawą przez Jezioro Tahoe powiedział, że mamy zrobić wszystko, aby przed osiągnięciem drugiego brzegu nie wyszedł z wody. Wujek jednak powiedział, że jak zobaczy u mnie zmęczenie, to od razu mnie wyciągnie. Po jego słowach pomyślałam, że chcąc dopłynąć do mety nie będę mogła zbytnio marudzić… Gdy zakończyliśmy odprawę posłuchałam jeszcze kilku swoich ulubionych utworów i poszłam spać, ponieważ następnego dnia w biurze zawodów trzeba było się stawić już o 5.45.

Obudziłam się ok. 5 i, jak to bywa przed zawodami, poczułam lekki stres. Świetnym sposobem na jego rozładowanie jest puszczenie sobie piosenki z Chubbiego Checkera „Let’s Twist Again” z teledyskiem i próba naśladowania. Naprawdę pomaga! Na śniadanie zjadłam owsiankę i wypiłam herbatę z cukrem. Przygotowałam sobie dwa bidony z piciem na przeprawę, założyłam plecak i poszłam po chłopaków. Razem udaliśmy się do portu przy Battery Park, gdzie odebraliśmy pakiety startowe i czekaliśmy na spotkanie z obserwatorem oraz kapitanem łodzi. W między czasie przywitałam się z Jammie Monahan, którą poznałam podczas zimowego pływania. Tym razem pełniła jednak rolę obserwatora Catherine Breed.

Po załadowaniu na łódź popłynęliśmy do miejsca startu. Zapowiadał się ciepły i słoneczny dzień. Zaniepokoiły mnie jedynie fale na rzece Hudson. Były duże i krótkie, co mogło utrudnić pływanie. Maraton zaczynał się jednak na rzece Harlem, tuż przy Mill Rock. Wraz z Bobem i Catherine startowałam w szóstej, ostatniej serii. Na miejscu poznałam swojego kajakarza Terrego O’Malleya, który wcześniej kontaktował się ze mną i prosił, abym mu przedstawiła plan przeprawy. Dowiedziałam się wówczas, że swego czasu przy wyjściu z portu eskortował Aleksandra Dobę, gdy ten rozpoczynał swoją przeprawę przez Atlantyk.

Do wody wskoczyła ok.  9.02. Przybiliśmy piątki z pozostałymi zawodnikami z mojej serii i na sygnał trąbki wystartowaliśmy. Nie znam jeszcze dokładnej rozpiski z prądami, jakie występowały na mojej trasie, ale początkowo czułam, że woda mi nie sprzyja. Trwało to jednak krótko. Później jedynie w okolicach mostów były miejsca, które mnie spowalniały. Był to efekt powstających tam małych zawirowań. To wszystko było jednak do przejścia. W początkowej części maratonu miałam wrażenie, że zwiedzam Manhattan od strony wody. Z perspektywy pływaka wysokie, przeszklone wieżowce, stadion Yankees oraz każdy z mostów tworzył obraz potężnej metropolii. W pewnym momencie kajakarz powiedział do mnie, że nie muszę brać wdechu do przodu i mogę nawigować tylko na niego. Odpowiedziałam, że wiem o tym, ale tu jest tak ładnie…

Początkowo co trochę przepływałam pod jakimś mostem. Wiedziałam, że na trasie było ich 20 mostów, więc zaczęłam je liczyłam, ale w pewnym momencie pomyliłam się i nie pamiętałam, czy minęłam 14 czy może już 15. Pomyślałam, że fajnie byłoby mieć przed sobą już tylko 5 mostów. Od Spuyten Duyvil Bridge zaczęły się jednak schody. To miejsce nazywa się Wrotami Piekieł, ponieważ woda ma tam bardzo wysoki poziom i płynie się prawie pod samym mostem. Bywa tam tak, że łódka musi się na chwilę zatrzymać, zostawia zawodnika oraz kajakarza i dopiero później nas dogania. Pojawiają się również małe zawirowania i woda zaczyna bardziej falować. Jest to efekt wpłynięcia na rzekę Hudson. To bardziej dzika część Manhattanu, na której znajdują się głównie drzewa i skały. Oczywiście ma to swój urok. Duże wrażenie zrobił na mnie obraz, który ujrzałam po wypłynięciu zza zakrętu. Był to ogromny, przechodzący przez całą szerokość Hudson most wiszący, noszący nazwę Washington Bridge. Był on duży dlatego widziałam go z daleka za lekką mgłą, a kiedy przepływałam centralnie pod nim, gdy brałam wdech na lewą stronę widziałam dwie kolumny podtrzymujące most, pomiędzy nimi siatkę, a za siatką drzewa i kwiaty. Wyglądało to jak wejście do księgi dżungli…

W sumie powinnam powiedzieć, że od tego miejsca schody zaczęły robić się bardziej strome, gdyż przestalam widzieć kolejne mosty co świadczyło o tym, że przede mną jeszcze sporo pracy. Tym cięższej, że fale zaczynały doskwierać jeszcze bardziej. W szczególności, gdy na trasie przepływały jachty i motorówki. Co prawda kajakarz i łódź asekurująca starali się mnie trochę zakrywać, jednak nie zawsze było to możliwe. Nie będę ukrywać, że dopóki nie jestem bardzo zmęczona, to lubię takie warunki. Podczas wyścigu śmiałam się, że tutaj jest jak na rollercoasterze. Przy piciu oraz jedzeniu w takich warunkach warto jednak odwrócić się tyłem do fali…

Tak już płynęłam prawie do końca, którego długo jeszcze nie było widać. Za Washington Bridge zaczęłam dość wyraźnie dostrzegać amerykańskie kamienice z czerwonej cegły, a zaraz za nimi za lekką mgłą manhattańskie drapacze chmur. Ten widok bardzo mnie ucieszył, ponieważ wydawało mi się, że  stamtąd jest już blisko. No właśnie, tylko mi się tak wydawało… Empire State Building ma ok. 381 m wysokości, więc widziałam go naprawdę z daleka i przez długi czas. Czułam się już wtedy trochę zmęczona i tradycyjnie zaczęły boleć mnie ręce w okolicy bicepsów i tricepsów oraz nadgarstki. Nie trwało to jednak długo, ponieważ w pewnym momencie wpłynęłam w nurt rzeki i poczułam na skórze zdecydowanie chłodniejszą wodę, co znieczuliło bolące części ciała. Zrozumiałam wówczas o co chodziło Bogusiowi, kiedy przed startem rozmawialiśmy i udzielał mi rad. Jedną z nich było to, abym obserwowała jak płynie woda, abym ją poczuła. Wracając do zimnego prądu czułam, że gdy w niego wpływałam poruszałam się szybciej. Gdy woda robiła się cieplejsza, automatycznie płynęłam trochę wolniej. W związku z tym szukałam chłodniejszego prądu.

Generalnie na całym dystansie nie miałam większych przygód. Zaskoczyła mnie jedna kwestia. Pomimo 30 stopni C na dworze oraz 23-21 stopni C w wodzie nie spodziewałam się kryzysu termicznego. Nie było mi bardzo zimno, jednak pod koniec trasy poczułam, że jest mi chłodno. Myślę, że głównie zmęczenie przyczyniło się do tego odczucia. Dlatego uważam, że bez względu na panujące warunki podczas dłuższej przeprawy nie zaszkodzi mieć na łodzi termos z ciepłą herbatą. Podczas pływania na otwartych akwenach trzeba być gotowym na wszystko i znaleźć sposób, aby ze wszystkim sobie poradzić. Ja zazwyczaj nucę w głowie ulubione utwory, przypominam sobie jakieś fajne sytuacje z życia i podziwiam widoki, które dodają otuchy. W przypadku tej przeprawy moją piosenką przewodnią była „Bitwa” (szanty), ale również wcześniej wspomniane „Let’s Twist Again”, parostatkiem w piękny rejs, który śpiewałam wraz ze znajomymi przed wylotem. Gdy wizualizowałam sobie tę scenę, od razu zachciało mi się śmiać.

Super wspomnieniem zostanie widok Statuy Wolności przy wdechu oraz w końcu tego upragnionego Mostu Brooklyńskiego, który już znajdował się na East River. To świadczyło o zbliżającej się końcówce maratonu. Kolejnym aspektem, który na chwilę odciągnął moje myśli od tego, że jest ciężko, były lądujące i startujące helikoptery, znajdujące się tuż obok miejsca, w którym płynęłam. Co prawda rzeka cały czas falowała, jednak, gdy zobaczyłam kawałek zardzewiałej kraty znajdującej się przy Mill Rock, symbolizujący koniec 46,5 km maratonu pływackiego, zapomniałam o wszystkim i finiszowałam przez ok 2 km Ed Koch Queensboro Bridge .

Przecinając linię mety usłyszałam trąbkę i widziałam jak mój kajakarz Terry O’Malley podnosi wiosło do góry. Byłam mega zadowolona, że dałam radę. Skończyłam wyścig na drugiej pozycji wśród kobiet, z czasem 07.07,34. Było to dla mnie zakończenie ciężkiego etapu przygotowań. Cieszyłam się podwójnie, gdyż tym razem miałam obawy, że podczas pierwszego kryzysu poddam się. Ostatnio dość sporo czynników zakłócających dobiegało do mojej głowy, w przecież głowa to podstawa…

Po chwili dopłynęłam do łodzi i mój obserwator Richard Clifford wręczył mi medal. Przybiłam ze wszystkimi piątki i ruszyliśmy z powrotem do portu. Tam już czekała na nas ciocia Basia ze Stasiem. Kiedy dotarliśmy do Battery Park poszliśmy coś zjeść i wróciliśmy do hotelu. Tej nocy na Manhattanie podobno nie było prądu, jednak możecie mi wierzyć, że za dobrze mi się spało, by to odczuć…

Polecane aktualności

10. rocznica kanonizacji Papieża-Polaka

Patryk Wacławiak / BAM

W 10. rocznicę kanonizacji Świętego Jana Pawła II – pamiętamy o Honorowym Obywatelu Miasta Łodzi.… więcej

Pamiętamy i będziemy pamiętać! 84. rocznica Zbrodni Katyńskiej

Tomasz Walczak / BRP

„Piąta rano. Od świtu dzień zaczął się szczególnie. Wyjazd karetką więzienną w celkach (straszne!).… więcej

Rusza akcja "5 dla Ziemi"

MM / KS

Organizatorami tej charytatywnej inicjatywy z okazji zbliżającego się Dnia Ziemi (22 kwietnia) są… więcej

Kwiaty na imieniny Marszałka. Łodzianie złożyli hołd Józefowi Piłsudskiemu

Tomasz Walczak / BRP

Dochowując corocznej imieninowej tradycji członkowie Społecznego Komitetu Pamięci Józefa… więcej

Łódź na konferencji inaugurującej projekt „Partnerstwo: Środowisko dla Rozwoju”

MM / KS

Wydarzenie zostało zorganizowane pod egidą Ministerstwa Klimatu i Środowiska. więcej

Kontakt