W przeszłości pływacy mierzący się z tym akwenem pokonywali liczącą ok. 20 km trasę z Gdańska na Hel. Obecnie próbę zdobycia Zatoki wpław rozpoczyna się zazwyczaj z Małej Plaży na Helu i kończy na plaży Babie Doły w Gdyni (lub odwrotnie). To ok. 18 km. Zanim jednak podejmie się taką próbę, należy zapewnić sobie odpowiednie zabezpieczenie w postaci łodzi z napędem silnikowym, sternikiem i ratownikiem WOPR. Zalecana jest również obecność ratownika medycznego. Kiedy załoga już zostanie zebrana należy wystąpić o pozwolenie na przepłynięcie do Urzędu Morskiego w Gdyni, podając wszystkie najważniejsze informacje dotyczące trasy, godziny rozpoczęcia przeprawy, przewidywanego czasu płynięcia oraz numerów kontaktowych do osób z załogi. Gdy już to wszystko mamy, możemy rozpocząć pływacką przygodę!
Ja swoją rozpoczęłam 27 lipca 2020 roku o godzinie 5.34, na Małej Plaży na Helu. Ze sternikiem i ratownikiem umówiłam się ok. godz. 5 przy pomniku Neptuna, skąd udaliśmy się do łodzi „Zahir-b”, która miała mi towarzyszyć przez całą trasę. Na miejsce spotkania przyszłam z moim tatą Marcinem, jedną z trenerek panią Pauliną oraz z moją koleżanką Moniką, będącą również ratowniczką. Od początku miałam wrażenie, że kapitan nie do końca wierzył, że dam radę przepłynąć 18 km bez pianki. Zapewniłam go jednak, że jest to dla mnie termiczny trening przed przyszłoroczną próbą zdobycia wpław Kanału La Manche. Wysokość fal początkowo wynosiła ok. 0.5 m, jednak mimo to zapowiadał się piękny, ciepły i słoneczny dzień. Temperatura wody wynosiła 18.6 °C i chociaż pływam również zimą w wodzie o bliskiej 0 °C, to czułam chłód. Dlatego po pierwszej godzinie płynięcia oprócz węglowodanów, aminokwasów i batonów zaczęłam przyjmować ciepłą herbatę z cukrem, która dodawała mi energii i poprawiała termikę. Mniej więcej w połowie dystansu woda zaczęła się uspokajać i im bliżej byłam mojego celu, tym bardziej przypominała flautę. Było to z pewnością bardzo pomocne, ponieważ mniej więcej po 13 km złapał mnie kryzys. Zaczęły mnie boleć barki, ale pocieszający był fakt, że nie marzłam już tak bardzo. Na Babie Doły dotarłam o godzinie 11.04, czyli dokładnie po 5 h 30 min. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, ale widoki podczas płynięcia były piękne. Za każdym wdechem widziałam błyszczące w promieniach słońca fale oraz wodę łączącą się z niebem na widnokręgu. Co więcej, przez cały czas towarzyszyły mi meduzy. Piszę o tym tak spokojnie, ponieważ bałtyckie meduzy są bezpieczne. Trzy razy miały na mnie ochotę mewy, które kilkukrotnie mnie okrążały. Jedną z nich miałam na wyciągnięcie ręki. Po czasie stwierdziły chyba, że jestem zbyt duża albo może niesmaczna i odpuściły dalsze obserwacje.
Kiedy wsiadłam na łódkę cała załoga - oprócz kapitana i mnie - urządziła sobie małą drzemkę. Powrót zajął nam ok. 1 h 30 min. W tym czasie mogłam podziwiać zatokę z innej perspektywy i pomyśleć trochę o historii. W tym roku obchodzimy bowiem setną rocznicę Zaślubin Polski z Morzem. Doszło do nich 20 lutego 1920 roku w Pucku, gdzie generał broni Józef Haller wrzucił do morza jeden z dwóch platynowych pierścieni, co miało symbolizować powrót naszego kraju nad Bałtyk...