Przemysłowy łódzki potentat zmarł 28 kwietnia 1900 r. i dwa dni później został pochowany w grobowcu rodzinnym na cmentarzu żydowskim w Łodzi, pozostawiwszy majątek w kwocie 11 mln rubli! Przy okazji rocznicy śmierci Izraela Kalmanowicza Poznańskiego warto wskazać wspólne cechy powstawania łódzkich fortun, choć losy wspomnianych fabrykantów różnie się plotły, bo np. Geyer zmarł w kompletnej nędzy, ale konkurencja pomiędzy kapitałem żydowskim i niemieckim napędzała przemysł XIX-wiecznej Łodzi.
Kariera kapitalisty
Izrael Poznański urodził się 25 sierpnia 1833 r. w Aleksandrowie Łódzkim. Był wnukiem kramarza Izaaka z Kowala na Kujawach i najmłodszym synem kupca Kalmana, który w 1825 r. z żoną, dziećmi, parobkiem i służącą osiedlili się pod Łodzią, a potem w 1834 r. – po nabyciu prawa handlu towarami łokciowymi – zbudował pierwszą piętrową kamienicę na Starym Mieście, gdzie prowadził także kram z tkaninami i artykułami korzennymi. Mówiono, że młody Izrael zaczynał od skupu starych szmat, ale rodzina miała już jakiś majątek. W wieku 17 lat ożenił się z Leonią Hertz, córką zamożnego kupca z Warszawy, która – podobnie jak u Scheiblera – wniosła mu w posagu sklep z towarami łokciowymi w Warszawie. W grudniu 1852 r. Izrael Poznański przejął od ojca (a właściwie odkupił) rodzinny interes i systematycznie poszerzał działalność. W 1859 r. jego zakład produkował materiały warte 6 tys. rubli, a kilka lat później – już 23 tys. rubli. Poznański rozpoczął w latach 70. XIX w. skupowanie działek przy ul. Ogrodowej 17-23, na których zamierzał postawić kompleks przemysłowy i zrobił to dość szybko. W 1872 r. powstał tu pierwszy obiekt fabryczny – tkalnia mechaniczna na 200 krosien. W kolejnych latach nastąpiła szybka rozbudowa zakładów, które np. zatrudniały na początku 70 robotników, a po 30 latach aż 6800!
Niestety fabrykant nie zapisał się w dobrej pamięci pracowników, których dzień pracy trwał niekiedy 16 godzin – od 5 rano do 21 wieczorem, a zarobki były marne. Co więcej, trzeba było pracować także w święta albo płacić kary. Bunty i strajki na niewiele się zdały, bo Poznański był pod tym względem nieugięty.
Co robić z kasą?
Tkalnia, wykańczalnia, bielnik, farbiarnia, kotłownia, odlewnia żeliwa, elektrownia, ogromne magazyny i inne budynki składały się na fabrycznego molocha przy ul. Ogrodowej, gdzie dziś działa Manufaktura. Pieniędzy Poznański miał sporo, więc inwestował. Wybudował osiedle robotnicze dla ponad 1000 rodzin, ufundował dwa szpitale, dofinansował budowę cerkwi św. Aleksandra Newskiego, wspierał organizacje żydowskie, a sławna fabrykancka rodzina zostawiła po sobie kilka okazałych pałaców. Poznański miał z żoną Leonią siedmioro dzieci: czterech synów – Ignacego, Hermana, Karola i Maurycego, oraz trzy córki – Annę (Ajdlę, późniejszą żonę Jakuba Hertza), Joannę Natalię (późniejszą żonę Zygmunta Lewińskiego) i Felicję (Fajgę, zmarłą w niemowlęctwie).
Swoją główną siedzibą w pałacu przy ul. Ogrodowej, nazywaną dziś „łódzkim Luwrem”, Poznański długo się nie nacieszył, bo zmarł w 1900 r., Obiekt był zresztą wielokrotnie przebudowywany i urządzany, uzyskując ostateczny kształt kilka lat później.
I wojna światowa przyniosła przedsiębiorstwu Poznańskiego duże straty. Kolejne pokolenia zarządzały firmą do lat 30. XX w., kiedy przedsiębiorstwo przejął za długi Banca Commerciale Italiana.
Jeśli chodzi o działania charytatywne Poznańskiego, to na ten temat krążyła w Łodzi następująca anegdota. Do Poznańskiego zgłasza się delegacja kahału. Chodzi o datek na budowę nowej synagogi. Bogacz wręcza delegacji sto rubli. Prezes żydowskiej gminy wyznaniowej jest wyraźnie niezadowolony i skarży się: – Jak to? Pański syn ofiarował na ten wzniosły cel cały tysiąc! Fabrykant odpowiedział: – Cóż? Mój syn może sobie na to pozwolić. On ma oszczędnego ojca. A kogo ja mam? Lekkomyślnego syna...
W rzeczywistości Poznański lubił wyrafinowane przyjemności. Jego pałace urządzane były z przepychem, odbywały się w nich wykwintne bale, a sam Poznański grał ponoć w karty na wysokie stawki. Krążyła w Łodzi legenda, że specjalny kołowrotek, wbudowany w ścianę pałacu w jakiś diabelski sposób przysparzał rubli fabrykantowi. Był to rodzaj wiatraczka, który obracał się z wiatrem. Podczas jednej z partyjek pokera jeden gości zauważył, że przegrywający tego dnia Poznański przynosił z niewiadomego miejsca pełne kieszenie rubli. Podpatrzono, że odsuwał on w podziemiu fałszywy kominek i... wypychał kieszenie złotymi rublami z wielkiego kufra. Jak wieść głosi, za każdym obrotem kołowrotka spadał do skrzyni jeden rubel! Ale chyba jednak trochę inaczej kręcił się ten interes…