- W jednym z wywiadów minister Piontkowski dał do zrozumienia, że teraz będzie lepiej, bo strajk będzie włoski co ma oznaczać między innymi brak wycieczek czy zajęć dodatkowych, a nie odwoływanie zajęć, czyli de facto paraliż szkół i przedszkoli - powiedział Tomasz Trela, dodając: - Jesteśmy innego zdania, a napięta sytuacji nas nie bawi, ani nie składania do lekceważenia zapowiedzi strajkowych jako tych mniej poważnych. Nie wiemy do czego może zapowiadany protest doprowadzić. Nie wiemy jak długo potrwa. Wiemy natomiast, że cenę najwyższą zapłacą uczniowie, czyli ci, którzy niczemu nie zawinili.
Zapowiadana akcja protestacyjna to efekt ogólnopolskiego referendum jakie przeprowadzili działacze Związku Nauczycielstwa Polskiego. Ponad połowa ankietowanych opowiedziała się za protestem w formie strajku włoskiego, czyli za ograniczeniem się do wykonywania zadań ściśle wynikających z prawa. A to oznacza brak wycieczek, wyjść do teatru, zajęć pozalekcyjnych. Za powtórką z wiosny, kiedy to nauczyciele odeszli od tablicy, czyli nie pracowali, tym razem było 18 procent biorących udział w referendum.
- Apelujemy do ministra Dariusza Piontkowskiego, aby wyszedł zza biurka za którym się schował i zaczął rozmawiać ze związkami zawodowymi zanim będzie za późno - powiedział radny Sylwester Pawłowski, dodając: - Proces lekceważenia, powiem więcej, upodlania nauczycieli w wydaniu rządu trwa w najlepsze. Zapowiedzi podwyżek płac w żadnej mierze nie są zgodne z oczekiwaniami nauczycieli i pracowników szeroko rozumianej edukacji. Polska szkoła tkwi w zapaści i nie widać szans na wyjście z tej sytuacji. Bez ministra edukacji a może i premiera nie uda się tego konfliktu rozwiązać, samorządy nie są w stanie ani nie mają uprawnień aby zastąpić rząd.
Akcja protestacyjna ma się rozpocząć 15 października i jest bezterminowa co oznacza, że może trwać dotąd aż nauczyciele uznają, że oferta rządu zaspokaja ich oczekiwania.