- Prawie osiemnaście procent nauczycieli z naszych placówek już choruje, żadnej nie zamknęliśmy, ale obawiam się, że może przyjść taki dzień, kiedy oprócz dyrektora i setki dzieci nie będzie nikogo, a wtedy trzeba będzie taką placówkę zamknąć. Dla bezpieczeństwa najmłodszych - powiedział Tomasz Trela, dodając: - Dlatego po raz drugi apeluję do pani minister Zalewskiej o reakcję. Naprawdę niewiele wystarczy aby ten protest zakończyć. Trzeba po prostu usiąść do stołu ze związkowcami, wysłuchać ich postulatów i zaproponować konkretne rozwiązania.
Nauczycielska epidemia na dobre rozpoczęła się w pierwszym tygodniu stycznia i dziesiątkuje kolejnych nauczycieli. Chorują już nawet ci, którzy pracują w szkołach specjalnych, a więc także z dziećmi z niepełnosprawnościami. Szkoły i przedszkola zamieniają się w świetlice, nie ma zajęć dydaktycznych tylko opiekuńcze, a dyrektorzy proszą rodziców aby nie posyłali dzieci do szkoły czy przedszkola jeśli mają dla nich opiekę. Nauczyciele w ten sposób manifestują swoje niezadowolenie z warunków płacy i pracy, związki zawodowe oczekują podwyżek w wysokości 1000 zł na etat.
- Miasto nie jest stroną tego sporu, ponieważ nauczycielskie pensje są w gestii ministerstwa. Dlatego mogę tylko prosić i apelować - tłumaczy wiceprezydent Trela i dodaje: - Tak, dzieci stały się zakładnikiem tego protestu, ale rozumiem też nauczycieli, którzy słysząc w mediach o doskonałej koniunkturze gospodarczej, podwyżkach dla policji też chcą wreszcie godnie zarabiać.
Dorota Gryta, wicedyrektor Wydziału Edukacji dodała, że dyrektorzy placówek dostali pismo z ZUS z zaleceniem, by kontrolowali zasadność tych zwolnień czy ich prawidłowe wykorzystanie. - W większości wypadków to niemożliwe, bo w przedszkolach dziećmi opiekuje się właśnie dyrektor lub jego zastępca, więc nie mają fizycznej możliwości by iść na kontrolę. W szkołach jest podobnie, żaden z pedagogów nie zostawi uczniów by kontrolować nauczycieli - wyjaśniła dyrektor Gryta.