„– Wszyscy mówią, że tak się kocha te małe sierotki. A tu wcale nie o miłość chodzi, tylko o zrozumienie i zaakceptowanie dziecka. Bo ja nie znam historii tego dziecka, nie wiem, dlaczego postępuje tak, a nie inaczej. Ale mogę dać mu zrozumienie, a miłość nie zawsze idzie z nim w parze – mówi.
– Kiedyś przychodziły dzieci, które doznawały różnej krzywdy. A jednak łatwiej i szybciej można je było zebrać w całość i posklejać, potem współpracować, pomagać. Te krzywdy są dzisiaj zupełnie inne, ale i trudność, żeby pomóc dzieciom, jest dużo większa – twierdzi Ela Matusiak.
(…) W domu Matusiaków od lat jest zwyczaj rozmawiania po kolacji. Przy wielkim stole, przy którym stoi kilkanaście krzeseł, każdy może mówić albo tylko słuchać. Jeśli ktoś nie chce rozmawiać, może wrócić do pokoju. – I kiedyś tych dzieci, które nie chcą rozmawiać, było kilka i to się zdarzało niezmiernie rzadko. Dziś wiele z nich zrywa się od razu po kolacji. Wolą pograć w gry albo pisać w mediach społecznościowych. Tam rozmowa jest łatwiejsza, bo często nikt ich nie ocenia, nie reaguje od razu. Można przemyśleć, co się napisze, łatwiej skłamać. Tyle że to nie przygotowuje dzieci do życia – mówi.
Ale Ela nie odpuszcza. Rozmowy trwają, a gdy dziecko samo przychodzi do kuchni i pyta, czy pomóc, to Ela nigdy nie odmawia. – Chociaż w duchu sobie myślę zawsze, że sama zrobiłabym to szybciej i bez bałaganu – śmieje się. – Ale mówię „podaj nóż, podaj deskę do krojenia”. I wtedy zaczyna się rozmowa. To są te mikro chwile, kiedy dzieci do nas przychodzą i kiedy my możemy im coś przekazać, czegoś je nauczyć. I to później owocuje. – Dzieci nauczyły mnie powracania do spraw, dopóty dopóki się ich nie rozwiąże. Nieodpuszczania, szukania nowych metod. To, co sprawdziłam na piątce dzieci, przy szóstym się nie sprawdza, wiec szukam nowych rozwiązań. To uczy pokory – mówi”.
Rozmowa z Elą Matusiak przypomina także nam, osobom pracującym w pieczy zastępczej, jak różne oblicza ma rodzicielstwo zastępcze. Na co dzień spotykamy się zarówno z rodzinami zastępczymi niezawodowymi, które przyjmują do rodziny zwykle jedno dziecko i marzą, by któregoś dnia powiedziało ono do nich „mamo” i „tato”, jak i z rodzinami zastępczymi zawodowymi, które w ciągu kilkunastu lat swojej pracy jako rodzinne domy dziecka czy pogotowia rodzinne dają tymczasowy dom bardzo wielu dzieciom, często starszym i mającym regularny kontakt ze swoimi rodzinami biologicznymi.
Dlatego gdy ktoś pyta nas, co to takiego to rodzicielstwo zastępcze i czym różni się ono od adopcji, to wiemy, że na to pytanie można udzielić co najmniej kilku różnych odpowiedzi, a jeśli chce się przedstawić spójnie całościowy obraz rodziny zastępczej, to wymaga to zdecydowanie dłuższej rozmowy.
Link do tekstu: