Zdradzony przez rząd, zrozpaczony, a zarazem przepełniony nadnaturalnym talentem do hakowania absolutnie wszystkiego i to bez włączania komputera, Dylan wpada w paranoję, prowadząc nas przez serię wciągających, ale zupełnie nielogicznych wydarzeń. Bohater próbuje wyjść z opresji, zdobyć miłość swojego życia, a przy tym walczyć z wieloma, zupełnie niepowiązanymi wątkami.
To film pełen dziwnych zwrotów akcji, niskobudżetowych efektów specjalnych i scen, które nie pozwalają oderwać wzroku od ekranu ani na sekundę. To nie kino, to doświadczenie – dziwne, niezręczne i absolutnie hipnotyzujące. Wszystko w tym filmie jest tak nieudolne, że staje się wciągające w sposób, który tylko Neil Breen potrafi osiągnąć.
Neil Breen, reżyser, scenarzysta i aktor w jednym, to prawdziwy geniusz niezależnego kina klasy B, który tworzy filmy tak osobliwe, że granica między wizjonerstwem a przypadkiem przestaje istnieć. "Fateful Findings" to przykład jego wyjątkowego talentu do przełamywania granic złego kina i jednocześnie ich celebracji. Styl Breena przypomina eksperyment, w którym żadne konwencje filmowe nie obowiązują, emocje bohaterów są losowe a dialogi brzmią jak wymyślone przez kogoś, kto nigdy nie słyszał ludzkiej rozmowy. Gra aktorska, choć pełna entuzjazmu, jest absolutnie niezręczna, a montaż przypomina bardziej przypadkowe wybory niż zaplanowaną wizję artystyczną. Breen – z niezachwianą wiarą w swój geniusz – tworzy filmy, które nie tyle aspirują do bycia kinem, co stają się czymś bardziej dziwacznym i niewytłumaczalnym.
"Fateful Findings" to film, który sprawia, że redefiniujesz swoje pojęcie kina. Każda scena jest arcydziełem i staje się zaskakująco wciągającą podróżą w świat absurdalnego kina, gdzie jedyną granicą jest wyobraźnia Breena i jego przekonanie, że wszystko jest możliwe. A przynajmniej w jego głowie.