Rycerze Wiosny mieli się bić o awans do Ekstraklasy, tymczasem z trudem ocierali się o strefę umożliwiającą grę w barażach. Do tego problemy kadrowe i organizacyjne rysują smutny obraz sytuacji, w jakiej znalazł się klub z al. Unii na półmetku zawodów.
Kontuzja za kontuzją
9. miejsce w lidze po rundzie jesiennej to z pewnością pozycja poniżej oczekiwań, ale i tak piłkarze ŁKS mogą mówić o sporym szczęściu. Ich gra nie zachwycała, a do części zwycięstw potrzebna była słaba dyspozycja przeciwników. Nie ma się zresztą co dziwić. Praktycznie przez całą rundę szkoleniowiec Kibu Vicuña nie mógł korzystać z pełnego potencjału swoich zawodników. Kontuzje wręcz dziesiątkowały szeregi ŁKS. Kiedy jedni piłkarze wracali po leczeniu urazów, inni trafiali na przymusową pauzę. Kontuzje zawodnicy łapali nawet na treningach. W takiej sytuacji trudno było mówić o jakimkolwiek planowaniu czy strategii na kolejne mecze. Bardziej przypominało to łatanie dziur w poszczególnych formacjach i ratowanie, czego się da. Pytanie, z czego to wynikało? Czy ze złego przygotowania motorycznego, zwykłego pecha, a może złej atmosfery w szatni? To jedno z najważniejszych zagadnień, na jakie władze klubu i sztab szkoleniowy muszą znaleźć odpowiedź.
Problemy organizacyjne
Atmosfera w szatni na pewno wpływała na postawę łodzian. Nie jest tajemnicą, że klub przeżywa kłopoty finansowe i miał problemy z terminowym wypłacaniem pensji. Efektem było odejście z ŁKS Duńczyka Mikkela Rygaarda, który rozwiązał kontrakt z winy klubu. Wszystko przez brak awansu do Ekstraklasy, który w zeszłym sezonie przeszedł łodzianom koło nosa. Najwyraźniej władze spółki zwyczajnie nie były przygotowane na kolejny sezon w 1. lidze i przelicytowały nakłady na pensje zawodników. Niestety plotki o sytuacji w klubie pociągnęły za sobą również obniżenie entuzjazmu kibiców, którzy mniej tłumnie pojawiali się na stadionie im. Władysława Króla.
Te same błędy
Kulała również taktyka Rycerzy Wiosny. Praktycznie każdy przegrany mecz można było komentować tak samo – brak skuteczności, sporo okazji i mało goli. Wydawało się, że przeciwnicy doskonale już wiedzą jak gra ŁKS i byli przygotowani na to, co wydarzy się na boisku. Łodzianie zbyt często rzucali się do ataków na początku spotkań, a później opadali z sił. Wystarczyło poczekać na kontrę i zdobyć bramkę. Ta sztuka udawała się nawet o wiele niżej notowanym drużynom, jak choćby Zagłębiu Lubin czy Stomilowi Olsztyn. Brakowało pomysłu na grę, ale przy takich problemach kadrowych trudno było mówić o jakimkolwiek realizowaniu założeń.
Czas na zmianę
ŁKS musi poradzić sobie z tymi wszystkimi problemami. I wszystko wskazuje na to, że będzie to musiał zrobić w podobnym składzie jak w rundzie wiosennej. Trudno przypuszczać, żeby w obecnej sytuacji klub mógł sobie pozwolić na znaczące i poważne wzmocnienia. Choć oczywiście zmiany w drużynie są nieuniknione. Do jednej już doszło. Z ŁKS odszedł Jan Sobociński, który jeszcze na początku roku podpisał kontrakt z Charlotte FC i będzie grał za oceanem. Na szczęście wszystko wskazuje na to, że piłkarze z al. Unii po rocznej przerwie będą mogli wyjechać na zgrupowanie do tureckiego Side. Jeśli oczywiście pandemia nie pokrzyżuje ich planów. Być może tam będzie trochę czasu nie tylko na treningi, ale też na poważne rozmowy o przyszłości drużyny i o celach, jakie stawia sobie na wiosnę.